18.06.2005 :: 21:39
Kolorki "oczojebne" I co? I nadal nic. Najzwyklejsze totalne nothing... Siedze w domu, albo sprzatam, albo opieprzam sie, czasem wyjdze na dwor, czasem ktos przyjdzie, pogada... No wlasnie albo pogada albo pochwali sie, jak to bylo w przypadku mojej kuzynki. Kiedys jak ubierała sie na czarno i sluchala matalu, boly z nia o czym pogdac. Teraz niestety lata w oczojebno-kolorowych ciuszkach, farbuje wlosy na blond (nie, zebym miala cos przeciwko blondynkom, w zasadzie nie lubie tylko tych mocno i wyjatkowo nienaturalnie tlenionych) i poza niewielkimi wyjatkami do tego ograniczaja sie tematy rozmow. Przychodzi do nas powiesic pranie (nia maja sznura) i pochwalic sie zakupami. Nie lubie takiego zachowania, filozofii "miec to byc" i "patrzcie co ja mam, a wy nie"... No coz... moja rodzinka niestety wyznaja to cala soba... anyway... M. wpada dzisiaj do nas z wielka torba w kwiaty, wyszywana nibieskimi, rozowymi, zielonymi i pomarancowymi cekinami torebka, oraz pomoranczowo-oczojemna bluzka takze wyszywana cekinami i koralikami. Jednym slowem "wies tanczy i spiewa"... Nie gustuje bron Boze w takich rzecza. Jak sie spytala mnie, czy mi sie podoba wymruczałam tylko, ze calkiem ładne, chociaz ja osobiscie wolałabym czarne. No i zaczal sie atak, ze powinam przestac nosic czarne ciuchy. Nie powiem, wkurzylo mnie to z lekka. Na to M. z mama, zebym przymierzyła swiecaca bluzeczke. No to ubrałam oczojeba na siebie i przegldam sie w lustrze, z kwasna mina, nadal trzymam swojego, ze byloby ładne gdyby bylo czarne. Na to zaczynaja wciskac mi, ze powinnam sie ubierac na kolorowo. Odwrocilam sie do marcychy i z usmiechem od ucha do ucha powiedzialam jej, ze jeszcze tylko bat, minispodniczka, słon i moze wystepowac w cyrku... Ale jej gula skoczyła... okreslic tak jej cuna, pomranczowa bluzeczke... hie hie hie... z drugiej strony pewnie przy najblizszej okazji znowu bedzie nastepny atak na moja czern, ale sie nie poddam...