29.04.2005 :: 21:26
Dzien bez zdarzen... Kolejne wielogodzinne przewalanie sie po ³ozku z ksiazka. A za jakies szesc godzi znowu bedzie to samo tylko, ze bez ksiazki. Brak mi checi, brak pomyslow, brak samozaparcia. Tylko strzepki motywacji i ambicji zostaly, ale one takze wyparowuja w zastraszajacym tepie. Nawet pisac mi sie nie chce... pomyslec, ze jeszcze wczoraj czekalam jak glupia, az wszyscy wyjda z pokoju i bede mogla w spokoju popisac kolejna notke... obudzilam sie dzisiaj z zupelnie zapchanym nosem i zapuchnietymi oczyma. Pieprzone pylki... cudowna pobudka po kiepsko przespanej nocy. Najpierw dluga rozmowa telefoniczna, usilne wmawianie mi, ze nie mam racji, a potem jeszcze te slowa... Moj chlopak nie jest zazdrosny o mnie, bedzie zazdrosny jak jego przyjaciolka zwiaze sie z jego kumplem... heh palec mnie swiezbil by odlozyc sluchawke. I jeszcze pare faktow na temat jego bylej... Dlaczego gdy slysze o dziewczynach z jego otoczenia czuje sie gorsza... zeby nie powiedziec jak smiec. Brzydsza, glupsza, mniej rozgarnieta... A po takich rozmowach snia mi sie koszmary. Uciekam lub biegne za czyms... mnostwo ludzi, a ja zawsze sama... i te o ktre jestem tak chorobliwie zazdrosna. Zawsze wygrywaja, odchodze ze spuszcznym czolem. Potem pobudka i kolejny dzien bez perspektyw. Czasem wieczorem ratuje sie tabletkami. Kiedys odganialy zle sny... teraz to tylko kolejne czateczki chemi przefiltrowane przez watrobe i wydalone na zewnatrz ogranizmu, bez jakiegokolwiek wypywu. No moze poza katowaniem watroby... I potworne wyrzuty sumienia na punkcie wlasnej slabosci. Bo tak naprawde co to za walka? Oszukiwanie wlasnego mozgu jakimis chemicznymi swinstwami. Zatrzymywanie tego wszystkiego co chcialoby wyjsc na zewnatrz: ³zom, smutkom, zlosci... Bez sensu...