24.04.2005 :: 00:17
Sad we live sad we die Zoladek mi znowu siada cholera. Nie ma to jak wadliwy pakiet genow. I do tego jesczze te glupie wlosy. Znowu wylaza garsciami heh... nie wiem co ja mam z tym zrobic. Wpieprzam te glupie witaminy i nic nie dziala. Jeszcze zostalo troche tego plynu na porost wlosow, hormonalne dziadostwo. Tylko nadal lecze twarz po przedawkowaniu tego swinstwa. Na domiar zlego znowu żrem paznokcie. Mam wszystko prawie do krwi powygryzane. Jestem nienormalna. Chce by juz byl lipiec, bym miala wszystko na 75%, i byc juz na liscie jakiegos sensownego kierunku. Na dodatek nie mam sie gdzie uczyc. Ojciec ruszył sie do łazienki za sciana mojego pokoju i ciagle cos halasuje lub leca tumany kurzu. Ale dobrze ze wzial sie za cos, bo jego spedzanie calych dni na necie zaczynalo mnie dosc mocno wkurzac. Juz o mamie nie wspomne. Ja go nie rozumiem juz... po prostu nie rozumiem. Siedzi calymi dniami na czacie, dla wsyzstkich jest mily, ale nich sie cos tylko w domu dzieje zaraz zaczyna sie rzucac. I jeszcze mamy jest mi szkoda. Staje na glowie bysmy przezyli za to co ojciec raczy dac, a on ja jeszcze dobija. A w sobote po ugotowaniu obiadu i sprzatniecia polowy domu tatus stwierdza, ze mu zupa nie podchodzi i nie bedzie jadl. Rany... ja mu kiedys rozwale ten komputer. To nic, ze odtene tez sobie, ale pojde i rozpieprze, bede chamska wredna, ale przynajmij niech on sie pomartwi troche, ze nie ma czata bo ostatnio zyje jakby rodziny nie mial. I jeszcze te pieprzone sny. Budze sie zaplakana i zlana potem. Najpierw pare dni temu, snilo mi sie, ze "przyjaciolka" (nie wiem co ich laczy, mam nadzieje, ze tylko przyjazn i chyba sie nei myle bo ponoc ona kogos ma) mojego ojca byla z nim w ciazy. Stala z wielkim brzuchem, on stal obok. I liczyli na to, ze zaakceptuje braciszka. Zaczelam krzyczec, ze on nie jest i nigdy nie bedzie moim bratem i ze go nienawidze. Po czym ucieklam z placzem. S. mnie znalazl chcial przytulic, a ja nadal uciekalam... I wczorajszy sen, jeszcze gorszy... Snilo mi się, ze moja siostra i kuzynka byly chore na raka... I bylo zle, choroba postepowala. I ja tez mialam zachorowac. To bylo pewne. I wszystkie trzy mialysmy umrzec. To uczucie bezradnosci, chec dzikiego placzu... koszmar. I ta slepa ulga gdzy sie obudzilam. I co znowu robie? Znowu uzalam sie nad soba. Mam dosc, serdecznie dosc. Bo ile mozna z ojcem-netoholikiem, uczeniem sie calymi dniami i koszmarami w nocy? I na dodatek Jego nie ma. Nie ma calymi dniami. Nie wiem co robi. W ogole nie mam zielonego pojecia, nic mi nie mowi... Zostawi rano krotka wiadomosc, potem na chwile pojawi sie w poludnie i znowu go nie ma...