01.04.2005 :: 00:14
Szczypta syntetycznego spokoju... Odnajsuje sie powoli... kroczek po kroczku. Powoli osfajam sie z myslami. Jednak jest jakos inaczej. Może po ciezkim dołku inaczej postrzega sie swiat. A może gdy nagle odchodzi ktos, kto był "od zawsze" zaczyna sie bardziej cenic życie. Nie wiem... W kazdym razie cos sie zmienilo, cos pekło, kilka tajemnic wyszlo na jaw. Moich najskrytszych tajemnic... Tak mi trosze lżej, ze powiedziałam. I pamietnik byc może przestanie być tajny, w sumie chyba lepiej, że zna adres. Może lepiej mnie zrozumie. Bo kochac kogos, z tendencjami do autodestrukcji jest ciezko. Przesadzam? Może... Jednak osobiscie nie chialabym patrzec jak moje dziecko/dziewczyna/wnuczka katuje sie w taki czy inny sposob. Zaraz nzou połknę mała biala tabletke. Miligramy syntetycznej ulgi, spokoju, samoakceptacji, odwagi. Miligramy syntetycznej normalności. Brzmi troche jak wiersz Szymborskiej, ktory niedawno stal mi się dziwnie bliski. Kto powiedział, że życie ma być odważnie przeżyte? No własnie, kto? Szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to. Moje zycie, wiec moge je przeczyc jak chce... Chocby na chemii...