28.03.2005 :: 22:06
Sad we live sad we die... Wróciłam... Poczułam powiew wiosny i wizje wolności, pościłam głośniej muzykę. Nigdy nie cieszył mnie tak koniec swiąt. Kolejne wspomnienie brutalnie wypchnięte z moje pamięci. Czarna dziura sobotniego popołudnia. Jakby jeden dzien skłądał się z dwuch częsci: dnia-po i dnia-przed. A miedzy nimi ciemna luka. Tak moj umysł radzi sobie z przykrymu wspomnieniami. Nie wraca do nich samoistnie, dopiero jak wysile sie żeby cos sobie przypomniec z tamtej chwili przychodza obrazy. Jakies dziwnie silne emocje. Wyżywam sie na ojcu. Lub mam ochote sie rozpłakac. Irytuja mnie rzeczy, ktore kiedy byly mi zupelnie obojetne. Jedno slowo ojca lub gdy usiluje mnie zaczepiac. Mam ochote rzucić sie na niego z pięsciami. Moja siostra i jej glupie humory. Zawsze dogryzałąm jej. Teraz? Rece mnie swierzbia by jej przyłożyc. Jednoczesnie nadal rozpaczliwie brakuje mi ludzkiej obecnosci, mimo ze wszystko jest niby ok. Brakuje mi kogos by mna potrzasnął, i zaraz potem przytulił, pogłaskał i powiedział, że wszystko bedzie dobrze. Jeżeli to czytasz napisz, że byłes czy byłas. Zadnych długachnych komentarzy. Chciałabym wierzyc, że ktos procz mnie jeszcze to czyta... Załosna jestem...