21.03.2005 :: 21:26
Stare dobre dni... Hmm Troche mnie wczoraj emocje poniosły. Coz zdarza się. Pojawił się wreszcie, małpiszon jeden. Nie umiem być na niego dłudo zła. Wymiekłam po godzinie. A szkoda. Hmmm czemu innym potrafie jezdzic po emocjach, doprowadzac ich do szału, a przy nim zawsze wymiekam? Chyba nigdy się nie dowiem. Świeczka mi "zwiędła". Nie wiem czy był to skutek dobrania się ojca do pieca, czy może ja tak promieniowałam ciepłem w czasie gorączki. Az takiej temperatury wczoraj w pokoju być nie mogło. Siedziałm w końcu w dwuch bluzach polarowych i nadal nie było zbyt cieplo, a tu świeczke zgielo. Hmmm kolejna zagadka. Ostatnim razem jak w domu było trzydziesci stopni to jak ojciec pojechał na Majorkę, dwa lata temu. Mama na węglu nie oszczedzała. Chodziłysmy w podkoszulkach, a świece utworzyły kąt prosty. Ehh to było ciepełko... nie musialsmy z nim lecieć na ta Majorkę. Miałyśmy ja w Polsce. Ale mnie na wspomnienia wzielo. To były czasy... Całe noce przy kompie... Soul Reaver, Max Payne, Silent Hill... nikt nie burczał za plecami "Wypad! Teraz ja siadam!". Dobrze, że moj komp jest w stanie obsłóżyc takie gry, nalezy tylko do mnie i nie musze nikogo prosić się, by pograć sobie. A tak w ogole to nic się dzisiaj nie wydarzylo ciekawego. Tyle tylko, że myslałam, że umrę. Czułam się tak zle, że zeby gdzies przejść musiałam podtrzymywac się scian. Jutro do lekarza. Brrr nie cierpię znachorów. Znowu jakąs paskudna chemię dostane. Przy tej ilości to za rok oczy będą mi swiecic jak Razielowi, na zielono, w odcieniu diod komuterowych (co za poetyckie porownania mnie się trzymaja...). Koncze już swoje wywody pseudofilozoficzne. Ide randkowac dalej z historią.