24.02.2005 :: 21:21
Rozrachunek z życiem... No i dziewietnaście wiosen na karku, dwa zęby mniej i napad melancholii. Troche przygnebiajace... moja ostatnia nastka, pierwszy rok dorosłosci, a nie zrobilam nic sensownego. Nawet prawka nie mam... Nigdy nie bylam porzadnie pijana, nie wrociłam do domu o siodmej rano, nie urwalam sie z domu na dluzej sama... Kiepski wynik. Ale prznajmiej urodziny mialam milutkie. Oczywiscie zadnej impry. Po trzech w seszlym roku - dla rodziny, przyjaciol i sasiadow, mialam szczerze dosc jak widzialam stos garow i miotle. A niestety sprzatanie z buntujacym sie żaladniek nei nalezy do przyjemnosci. W tym roku tylko moje Honey odwiedzilo. Dziadek uczyl nas prawidlowo stopy masowac. Na kim? Oczywiscie na mnie. Nie ma nic przyjemniejszego od masazyku na dwie stopy - jedna w rekach nauczyciela, druga ucznia. He he mowia, ze cwana sie robie. Ale przeciez w urodziny cos mi sie od zycia nalezy, zwlaszcza ze boli mnie pol szczeki! Odebralam dzisiaj mnostwo telefonow i tak mi sie milutko zrobilo, ze tyle ludzi o mnie pamieta. Nawet E. naciagnela swojego wiecznie biednego chlopaka i zadzwonili do mnie. Jeszcze w sobote mala zadyma - kilka osob wpadnie na torta. He he licze na jakies siano. Ale ze mnie materialistka. Tylko, ze wole to niz jakis prezent ktory potem upchne do szafy, a za piec lat wydam lub wyrzuce. Koncze juz te materialstyczne wywody. Jeszcze troche historii powtorze, nacpam sie tabletek i spanko.