08.02.2005 :: 01:03
Drżąca reka... bez tytułu... Im dluzej zyje w tym spoleczenstwie, im wiecej przebywam z ludzmi, tym bardzej dochodze do wniosku, ze potrafia oni tylko denerwowac i krzywdzic. Nie wiem czy mimowolnie czy celowo... cokolwiek bys nie zrobil, jakikolwiek bys nie byl, to i tak skopia ci tylek przy najblizeszej nadarzajacej sie okazji. Juz nawet nie chodzi mi tu o kolezanke, ktora uslyszac cos zaraz pzerobi i rozpowie po calej szkole, ale o najblizszych. Ludziach z otoczenia... Moj ojciec... ktorego i tak jakby nie bylo, a jak juz jest to albo sie rzuca do wszystkich, za to ze za duzo ciuchow lezy w lazience, czy ze nie mam kapci na stopach, albo zaczyna "zartowac" swym "zejebistym" poczuciem humoru, z usmiechem typu "jaki to ja jestem dowcipny". Najgorsze jest jednak to, ze wystarczy zaczac dyskusje, nawet nie dyskusje, po prostu zwykla rozmowe, a kazdy zaczyna sie rzucac. Nienawidze jak ktors podnosi na mnie glos. Nie znosz krzyku, halasu. Rownie dobrze mozna mi obuchem w glowe przywalic. A wszyscy dookola tylko krzycza i krzycza. A potem gdy wyprowadza mnie z rownowagi, tak ze przez caly dzien rece mi sie trzesa to dziwia sie na drugi dzien, ze jeszcze jestem wkurzona. Jeszcze lepiej gdy maja do mnie wielkie pretensje, ze powiedzialam im to co powiedzialam, bo bylo to "bardzo nieładne". To nic ze chodze potem jak struta, czuje scisk w zoladku i prawie placze na stojaco. Ja jestem winna. Prosze bardzo mozecie mnie skazac na krzeslo elektryczne. Nie obraze się. Njabardziej boli mnie jednak to, ze ludzie z mojego otoczenia klepia co im slina na jezyk przyniesie. Zupełnie nie licza się ze slowami. Ja gryze sie w jezyk, zeby tylko nie palnac czegos przykrego, a tu E. tam on zaraz chlapna cos takiego, ze czuje sie jak smiec. Nie jestem idealem. Zycie ze mna pod jednym dachem jest trudne, jednak nie jest to powod by wyladowywac na mnie swoje zlosci. Nie jestem workiem treningowym, w ktory mozna dowoli nawalac. Tez jestem wybuchowa, ale nie wyzywam sie na innych. A co bylo przed chwila. Kiepski dzien, stresy zwiazane z koncem semestru, cos go zirytowalo i od razu musial mi nawciskac. Po prostu zajebiscie. Przeciez tylko wyrazalam swoja opinie, powiedzial ze wkurza go takie podejscie i zjechal mnie za to. Pewnie jutro bedzie znowu zadyma za to co ja mu odpowiedzialam. Mam juz tego dosc... Moze to ze mna jest cos nie tak? Moze jestem typem aspolecznym, dla ktorego przeznaczona jest jakas mala chatka na samym srodku syberyjskiego pustkowia? Czasem mysle, ze tak byloby lepiej.