31.01.2005 :: 21:52
Płynąc z prądem szarej egzystencji... Minal kolejny dzien mojej dzikiej pogoni za rzeczami tak maloistotnymi... Siedze teraz, tutaj i wlasciwie nie mam o czym napisac. Przeciez nie bede opisywac przyszywania haftki do kozucha, ani lekcji aagielskiego, ktora uplynela na wbijaniu nam w glowe durnej gramatyki. Znowu ogarnia mnie marazm, jak to pieknie okreslali poeci mlodopolscy. Taka pustka, zastoj, zadnych perspektyw... Jedyne na co czekam z niecierpliwościa to ferie. Może odwiedzi mnie kuzynostwo, moze pojdziemy gdzies razem na weekend, tylko we dwoje, albo pojade do niego na kilka dni... ja, on i Wrocław wieczorem... znowu bedzie jak w wakacje. Najgorsze jest jednak to, że zanim ferie nadejda to czeka mnie jeszcze tyle roboty. Cztery czy piec sprawdzianow, zaliczenie dialogu z niemieckiego, referat z biologi, wypracowanie z angielskiego... nie wiem jak sie z tym wszystkim wyrobie. Chyba wyjdze z siebie i stanę obok. Olałabym to wszystko, jednak przez dwa lata miałam czerwony pasek, wiec szkoda byloby zaprzepaścić go teraz... Poza tym zle bym sie czula w stosunku do mamy, chce by poczula sie ze mnie dumna. I chce jeszcze tez, by ojciec nie mial pretekstu by znow wysmiac mnie, ze nie robie nic innego tylko leze na kanapie... Heh... co za durna sytuacja. Ucze sie calymi dniami, on siedzi na czatach i to ja jestem ta, ktora nic nie robi. Mam ochote pojsc i skopac mu tylek. Poważnie. Moze ta droga cos wreszcie dotarloby do niego, bo słowami sie nie da...