29.01.2005 :: 15:42
Znowu zapadam się, w przerażajace bagno moich własnych smutków lęków i urojen. Znowu zaczynam życ na granicy dwuch swiatow, jednego pod publike, dla ludzi, oraz tego drugiego - mrocznego i niezglębionego, ktory znam tylko ja. Czy pod kazdy usmiechem musza kryc sie gorzekie łzy...? Czy kazde wypowiedziane slowo musi znaczyc co innego, nie pozornie wskazuje jego sens...? To klamstwo zabija mnie od srodka, kawalek po kawalku... Czasem mam ochote zaczac krzyczec, jak bardzo jest mi zle i jak strasznie slepi sa ludzie dookola. Chcialbym ich obwinic o wszystko, lecz nie moge. Sama wciagnelam ich w te przeklętą gre pozorow, ktorej teraz nie potrafie przerwac. To nie ich wina... Glowa mnie boli... Moj dolek z przerwami trwa juz od poczatkow jesieni... Moze czas zaczac sie leczyc...? Moj kumpel... jedyna osoba, bedąca w stanie poruszyc moje sumienie... Wie prawie wszystko co się ze mną dzieje... Kazde jego slowo sprawia, ze cos we mnie zaczyna wolac o pomoc. Jakis cichy glos, ktoremu bezustannie dlonią zamykam usta, a on jak na zlośc zaczyna wrzeszczec jeszcze glosniej... Dlaczego to wszystko wciaz do mnie wraca. Gdy juz wydaje mi się, ze jest w porzadku, ze powoli wracam do rownowagi, ze znow zaczynam cieszyc się zyciem, moje mysli ponownie ogarnia mrok... i jeszcze te przeklete sny... tabuny ludzi bez twarzy, bez tożsamosci... postacie z mojego zycia, jednak tak zupelnie rozne od tych rzeczywistych. Miejsca ktore wowczas odwiedzam, przesycone ciemnosci, zniszczeniem i smiercia... Jak dlugo mam tak funkcjonowac... Brakuje mi sił...