24.01.2005 :: 20:41
Znowu postepuje wbrew sobie... To juz chyba swoisty masochizm. Cokolwiek by sie nie dzialo, zawsze robie inaczej niz bym chciala. Teoretycznie zakopałam topor wojenny z E. Jednak praktycznie nadal jestem na nia zła i wcale nie mialam ochoty na to "pojednanie". Przycisneła mnie do muru (dosłownie i w przenośni)i chcąc nie chcąc musiałam zacząc z nia rozmawiac. Znow zaczelam wygarniac, ale nei dala mi dojsc do slowa... Czuje sie troche nie fair zarowno wobec siebie jak i wobec niej. Ona sadzi, że juz jest wszystko w porządku, kiedy nie jest i jak tu opierac przyjazn na czyms takim? Bez sensu... Jakby jeszcze tego bylo mało chlopak zerwał z S. Szkoda mi jej, bo postapil z nia bardzo nieładnie. Najgorsze jest jednak to, że ona bedzie szukala oparcia... i boje sie by nie byly to ramiona mojego chlopaka. Czasem wydaje mi sie, że ona go fascynuje. Nietuzinkową osobowościa, magicznym glosem, oryginalnym stylem... nie wiem jaka jest, nigdy jej nie spotkalam. Znam ja tylko z jego opowiadan... Pelnych zachwytu...? Mam nadzieje, że to tylko moje przewrazliwienie. Może to tylko urojone obawy... nie wiem tylko, czy to on mnie do niej porownuje czy ja sama...? W swoich oczach wychodze jak dziwadlo... Martwi mnie to... czuje niepewny grunt pod stopami. Powiedziec mu o tym o czuje...? Czy znow dusic wszysko w sobie...? W ogole czuje sie tak glupio... wypadlo oczko z mojego ukochanego pierscionka i skopalam sprawdzian z matmy, skompromitowalam sie na konkursie z angola, poza tym ta historia wisi nade mna jak miecz jakiegos pana na D (nie pamietam imienia). Bez sensu...