10.01.2005 :: 17:29
Studniówka w sobotę, a ja nawet nie wiem na czym stoję. Kupowalismy razem kreację, uczyłam się chodzić na ośmiocentymetrowych szpilkach, dla niego chciałam być olśeniewająca. On nie chce ze mną tańczyć... "Nie cierpię tańczyć! Źle się czuję na parkiecie... Nic ci nie obiecywałem..." To po co to wszystko? Nie mogł powiedzieć mi tydzień temu? Oszczedziałabym na zaproszeniu i kotylionie, albo poszukałabym kogoś innego... Glupia jestem... przecież ja nie chcę nikogo innego. Marzyłam, że przetańczę z nim całą noc, a teraz co? Chyba raczej przesiedzę. Zimno mi... łzy cisną mi się do oczu... rozbeczałam się w słuchawkę. Powiedział, że zatańczy w końcu. Co to bedzie za taniec, w ktorym to ja go zmuszam do tańczenia? Nie chce takiego... Może w ogole nie pojść jak mam siedziec cała noc? Zastanawiam się czy dobrze zrobiłam, oddając najważniejszy bal w moim zyciu w jego ręce? Wspomnień sie nie odkreci... Drugiej takiej nocy nie bedzie... Nie wiem co robić... po prostu nie wiem...