03.01.2005 :: 21:09
Płomień świecy... jeden, drugi, trzeci... Wosk monotonnie spływał, tworząc surrealistyczne rzeźby. Proza życia, wszechobecna normalność... Gdzie ta odrobinka surrealizmu? Gdzie jakaś zmianka, chociaż malutka? Urozmaicenie... "Boże, daj mi siłe zaakceptować to, czego nie mogę zmienić" Niewinny zarcik, głupawa sentencja. Tylko czemu prawda... szczera prawda wydziera się w tym zdaniu tak głosno? Życie... jak długo cieszy oczy taka bezbarwność. Czerń, biel i wszystkie odcienie szarości... Gdzie czerwień, blękit i zieleń? Gdzie słoneczna, wesoła żółć, czy melancholia i spokój brązu? Zgasła jedna świeczka... Wow! Dzika euforia, jakaś zmiana... Przygasł subtelnie płomień drugiej... mrok, coraz głębszy... Przenika powietrze... Zapałiłam ją po raz drugi? Dlaczego znowu gaśnie? Czuję głaz przywiązany do mych stóp... Wiem, że jest on tam cały czas... Tylko czeka na odpowiedni moment by znowu spaść... Czuję jak ciągnie mnie... coraz głębiej i głębiej... w czarno-biały świat.